Wśród herbacianych wzgórz

Z Kuala Lumpur wyjechaliśmy wczesnym rankiem, kierując się na północny-wschód w stronę miasteczka Tanah Rata. W planach mieliśmy spacer wśród herbacianych wzgórz oraz herbatkę na plantacji BOH. Niestety, zaledwie po godzinie drogi, nasz autobus się zepsuł. A w zasadzie to posłuszeństwa odmówiła klimatyzacja (podobno), na co kierowca wszystkim podziękował i kazał opuścić pojazd (Była to nasza pierwsza awaria w Azji, w dodatku za dnia. Całkiem nieźle jak na setki kilometrów, które pokonaliśmy w Laosie, Wietnamie czy Kambodży). Jakimś cudem stało się to nie gdzieś po środku drogi, lecz na parkingu z toaletami, tuż przy stacji benzynowej. Po 2 godzinach oczekiwania, zamiast nowego środka transportu, podjechał mechanik i w 5 minut naprawił domniemaną szkodę. Osobiście uważamy, że naszemu kierowcy zachciało się przerwy w pracy, w związku z czym podkoloryzował sytuację i wymusił odpoczynek na zatłoczonym parkingu. Naprawdę, tak to wyglądało. Z pewnością sam potrafiłby naprawić tą klimę (jeśli w ogóle się popsuła) ale wybrał dwie godziny nicnierobienia w cieniu naszego autokaru. W ten sposób uziemił nas wszystkich... Witamy w Malezji. Ale i tak mogło być gorzej...


Później jechaliśmy już tylko wśród pięknych gór pokrytych dżunglą. Mimo wielu wąskich zakrętów (trasa piękna widokowo jednak nieciekawa dla osób cierpiących na chorobę lokomocyjną), nasz "pracowity" kierowca pragnął chyba jak najszybciej odbębnić swoje i ukończyć dzień pracy. W Tanah Rata szybciutko znaleźliśmy nocleg (hotel nazywał się bodajże Natasha) i poszliśmy na obiad. Znów zamówiliśmy różności do podziału:) Następnie ustawiliśmy się na krańcu miasteczka i zaczęliśmy łapać stopa. Po 10 minutach zabrały nas trzy muzułmańskie studentki...


One też jechały na plantacje i postanowiły nas zabrać. Okazało się jednak, że dotarliśmy w inne miejsce, niż myśleliśmy, że dotrzemy, bo pomyliliśmy nazwy - planowaliśmy dojechać do Boh Tea Centre (Sungai Palas), a znaleźliśmy się w Boh Tea Estate..
Nasza trasa: Kuala Lumpur - Tanah Rata (ok 4h jazdy busem)
W drodze...
Nasza trasa: Tanah Rata - Boh Tea Estate (ok 14km autostopem)
Dziewczyny, które nas podrzuciły:)
Taki krajobraz ukazał się naszym oczom...
Co najlepsze, po plantacji można spacerować swobodnie. Zarówno po bocznych ścieżkach jak i wśród krzaczków herbaty. Żadnych barierek i zakazów, których trochę się obawiałam!
Tymczasem, na horyzoncie zbierają się ciemne chmury...
Wędrujemy przez zieloną krainę:)
Jakby ktoś pytał, skąd u Maćka ten bandaż - jeszcze w Wietnamie podczas przejażdżki poparzył się o rurę wydechową skutera i już do końca życia będzie miał bliznę, która lokalnie zwana jest Pocałunkiem Sajgonu;) Potem, w gorącym klimacie dość długo mu się babrała, dlatego ją zasłaniał np.przed muchami
Nie mogliśmy się napatrzeć na tę soczystą zieleń!
Mój myśliciel:)
Cisza (turystów brak), przerywana jedynie świergotem ptaków i otaczająca nas zieleń, która po ostatnich dniach w wielkich miastach, działała niezwykle relaksująco.Tego potrzebowaliśmy!
Pomału wracamy do utwardzonej drogi. Tak nam się dobrze szło, że postanowiliśmy wrócić do Tanah Rata na piechotę. Mieliśmy jeszcze 2h do zachodu słońca a poza tym Maciek doszukał się jakiegoś skrótu na mapie. Tylko żeby to wszystko było takie proste, jak się wydaje;)
 Opuszczamy Boh Tea Estate

Pierwsze 2/3 drogi powrotnej szliśmy asfaltówką z widokiem na plantacje. Po drodze udało się nam wypatrzeć jakiś rzadszy gatunek małpy, widzieliśmy też wiele egzotycznych kwiatów. W pewnym momencie droga odbiła mocno w prawo, w stronę zalesionego wzgórza. Zaczął się ów skrót, który okazał się dziką (sporadycznie uczęszczaną) ścieżką przez dżunglę. Osobiście byłam przerażona (że to jednak nie ta ścieżka, że nie wrócimy; że coś - czytaj wąż - nas zaatakuje i nikt nas tam nie znajdzie). Ściemniało się, a my i tak już trochę zmęczeni, wciąż wspinaliśmy się pod górę. Coraz wyżej i wyżej, bez końca. Skończyło się na tym, że jak na prawdziwą babę przystało, emocje wzięły górę nad rozsądkiem: wydarłam się na Maćka a łzy same popłynęły ciurkiem;) Teraz bardzo mnie to bawi, ale wtedy faktycznie się bałam. Prawdziwy trekking survivalowy: pot (wspólny), strach (mój) i łzy (też moje). Uspokoiłam się dopiero, gdy mój kochany nawigator powiedział, że zaraz będziemy mijać wodospad i rzeczywiście po chwili się pojawił. Z dżungli wyszliśmy o zmierzchu, akurat wtedy gdy muezin nawoływał mieszkańców do wieczornej modlitwy. Żebyście widzieli moją ulgę;)

Wodospad, który mijaliśmy idąc przez dżunglę;) Później, by uczcić nasz powrót do żywych, usiedliśmy w knajpce na herbatę i ciasto. Tej nocy spaliśmy jak niemowlęta;)
 Tutaj w herbaciarni dostaniecie niemal każdy rodzaj herbaty:) Warto popróbować! Ta, może i wygląda ciekawie, jednak smakuje raczej mdło. Osobiście lubię najbardziej klasyczne smaki.

Następnego dnia wstaliśmy wypoczęci i w doskonałych humorach udaliśmy się na naleśniki z truskawkami (musicie bowiem wiedzieć, że Cameron Highlands słyną nie tylko z herbaty! - truskawki również stanowią tu rarytas). Później, ponownie ustawiliśmy się przy drodze i zaczęliśmy łapać. Była jednak niedziela a na drodze ogromne korki. Mieliśmy wrażenie, że wszyscy Malezyjczycy postanowili spędzić swój wolny dzień właśnie w tym regionie. Samochody przesuwały się wolniej niż my szliśmy piechotą. W ten sposób pokonaliśmy praktycznie połowę drogi do plantacji Boh Tea Centre (Sungai Palas) - jakoś truskawki nas nie interesowały;) W końcu złapaliśmy 3 krótkie podwózki i znów znaleźliśmy się w herbacianym raju:) Sami zobaczcie!

Truskawkowe śniadanie:)
Nasz trasa: Tanah Rata - Boh Tea Centre (ok 12k autostopem)

Znów wjeżdżamy do zielonej krainy!
Wzgórza Cameron Highlands zostały odkryte już w 1885 roku przez brytyjskiego geodetę, Sir Wiliama Camerona, który miał za zadanie wyznaczyć granicę prowincji Pahang-Perak.
Wysokość wszystkich wzniesień oscyluje między 1100 a 1800m n.p.m. w związku z czym, jest tu też przyjemne chłodniej niż na wybrzeżu. Stałe temperatury w ciągu roku wynoszą od 15-25 stopni.
W końcu dotarliśmy na taras widokowy Pałacu Sungai;) Chciałam wypić tu herbatę, odkąd zobaczyłam jeden z malezyjskich odcinków Roberta Makłowicza;) Polecam!
Delektujemy się herbatką z plantacji BOH
Z takim widokiem!
Na tarasie Herbacianego Pałacu Sungai;)
Herbatki w centrum turystycznym Boh Tea Centre - do wyboru do koloru ale my kupiliśmy puszkę w zwykłym markecie - dużo taniej a jakość przecież ta sama;)
Czas na spacer po plantacji - za nami po prawej ów taras widokowy:)
Co zabawne, większość turystów robi sobie zdjęcia tuż przy samym centrum, tak jakby nie chciało odejść im się kawałek dalej. Zeszliśmy niżej i już za pierwszym zakrętem pusto - tylko my i herbata;)
Zadowoleni! Warto było tu przyjechać!:)

Komentarze

  1. Wspaniałe soczyste widoki z wszechobecną herbatką.Po minach widać,że to udana eskapada-chyba najfajniejsza atrakcja w Malezji. Pozazdrościć...Ale żeby truskawki były tam na wyciągnięcie ręki..przedziwne-przecież to drugi koniec świata !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To obowiązkowy przystanek w Malezji, ta zieleń (i pyszna herbatka) dodała nam skrzydeł!:)

      Usuń

Prześlij komentarz

Spodobał Ci się ten post? Bardzo ucieszy mnie Twój komentarz :)

Daria Staśkiewicz