Drugiego dnia na Wyspie Penang wsiedliśmy w autobus i pojechaliśmy do Parku Narodowego Taman Negara Pulau Pinang. Postanowiliśmy zrobić krótki trekking do Plaży Małp - tam odpocząć, poplażować i wrócić z powrotem przez dżunglę (w sumie półgodzinnym marszem). Niestety, okazało się, że słynna (teoretycznie chroniona przez park) plaża jest w fatalnym stanie. Śmieci tyle, że nie było gdzie usiąść. Do tego brudna woda. Zmyliśmy się natychmiast. Nie tylko my zresztą - osoby, które spotkaliśmy po drodze również wydawały się zniesmaczone. Wyszliśmy z parku i poszliśmy szukać innego, czystego kąpieliska, co wbrew pozorom okazało się trudne!
Nasza trasa: George Town - PN Penang (godzina autobusem miejskim)
Widoki po drodze nawet zachęcające:)
Wędrujemy...
Smutny widok
Wspomniana wcześniej, Plaża Małp . Na molo, które tu widzicie, siedzieli pracownicy parku i zbijali bąki. Nic im nie przeszkadzało...
Nasza trasa - skuterem po Wyspie Penang
Plaża na wyłączność, czyli los wynagrodził nam skuterowe problemy;)
Mówi się, że Kek Lok Si, zwana Świątynią Najwyższej Szczęśliwości, jest największą buddyjską świątynią w Malezji. Ten wielki kompleks powstał na przełomie XIX/XX wieku.
Mnie osobiście urzekły wszechobecne chińskie lampiony:)
To ważne centrum pielgrzymkowe w Azji Południowo - Wschodniej
Pan modlił się z kadzidełkami w rękach
Spacerując po świątyni Kek Lok Si
Siedmiopiętrowa pagoda w 3 stylach architektonicznych - od góry: birmańskim, tajskim i chińskim. W jej wnętrzu znajduje się 10 000 posążków Buddy (z brązu i alabastru).
Przyświątynne ogrody
Tradycyjne obrządki
30-metrowy posąg Guanyin - buddyjskiej bogini miłosierdzia
Pomimo nienajgorszych wspomnień z George Town, Wyspa Penang nas
zawiodła - dlaczego?
1. Śmieci i szczury - wiem, że w Azji się zdarzają, ale dopiero w Malezji zaczęło nas to razić - we wcześniejszych krajach regionu jakoś tego nie odczuwaliśmy.
2. Wieczorami nie wiedzieliśmy gdzie się podziać - po 22 garkuchnie z całym ekwipunkiem się zwijały, a życie na ulicach zamierało...
3. Spróbowaliśmy kilku lokalnych potraw (w końcu George Town stanowi Raj dla podniebienia!?), które nam polecono, jednak żadna nie zapadła nam w pamięci na tyle, byśmy do dziś ją wspominali. No może poza sushi, które było smaczne, bajecznie tanie i zdecydowanie nie malezyjskie;)
3. Zabrakło nam jakiegoś bulwaru, gdzie można by przejść się wzdłuż wybrzeża, usiąść na ławeczce, popatrzeć na ludzi (widzieliśmy jeden skwerek przy morzu ale daleko i na uboczu).
4. Okropna, nieestetyczna architektura - oczywiście poza starówką w George Town - i jakiś taki ogólny chaos w budownictwie - betonowe wieżowce na tle zielonej dżungli - aż żal serce ściskał.
5. Mimo, że objechaliśmy wyspę dookoła, nic nie sprawiło, byśmy obiecali sobie, że jeszcze kiedyś wrócimy... To pierwszy przypadek podczas tej wyprawy.
6. Na dłuższą metę nawet w miasteczku George Town czas się dłuży - ileż można oglądać murale i spacerować po drewnianych jetty? Nam jedna doba w zupełności by wystarczyła. Gdybyśmy wiedzieli, inaczej rozplanowalibyśmy dni w Malezji. Ale nie ma co gdybać.
7. Jakieś takie ogólne poczucie, że coś nie gra. Po prostu, czegoś nam zabrakło...
1. Śmieci i szczury - wiem, że w Azji się zdarzają, ale dopiero w Malezji zaczęło nas to razić - we wcześniejszych krajach regionu jakoś tego nie odczuwaliśmy.
2. Wieczorami nie wiedzieliśmy gdzie się podziać - po 22 garkuchnie z całym ekwipunkiem się zwijały, a życie na ulicach zamierało...
3. Spróbowaliśmy kilku lokalnych potraw (w końcu George Town stanowi Raj dla podniebienia!?), które nam polecono, jednak żadna nie zapadła nam w pamięci na tyle, byśmy do dziś ją wspominali. No może poza sushi, które było smaczne, bajecznie tanie i zdecydowanie nie malezyjskie;)
3. Zabrakło nam jakiegoś bulwaru, gdzie można by przejść się wzdłuż wybrzeża, usiąść na ławeczce, popatrzeć na ludzi (widzieliśmy jeden skwerek przy morzu ale daleko i na uboczu).
4. Okropna, nieestetyczna architektura - oczywiście poza starówką w George Town - i jakiś taki ogólny chaos w budownictwie - betonowe wieżowce na tle zielonej dżungli - aż żal serce ściskał.
5. Mimo, że objechaliśmy wyspę dookoła, nic nie sprawiło, byśmy obiecali sobie, że jeszcze kiedyś wrócimy... To pierwszy przypadek podczas tej wyprawy.
6. Na dłuższą metę nawet w miasteczku George Town czas się dłuży - ileż można oglądać murale i spacerować po drewnianych jetty? Nam jedna doba w zupełności by wystarczyła. Gdybyśmy wiedzieli, inaczej rozplanowalibyśmy dni w Malezji. Ale nie ma co gdybać.
7. Jakieś takie ogólne poczucie, że coś nie gra. Po prostu, czegoś nam zabrakło...
Wydaje mi się, że nasze oczekiwania przerosły rzeczywistość (tyle się naczytałam w sieci o walorach Wyspy Penang że najwyraźniej wyrobiłam sobie w głowie wizję wyspy doskonałej). Poza tym, na tym etapie podróży, kiedy odwiedziliśmy już tyle
fantastycznych miejsc, nasze zmysły mogły być trochę uśpione. Być może coś przeoczyliśmy? A może po prostu mamy inny gust niż cała reszta podróżników-blogerów? Coraz częściej porównywaliśmy też różne
miejsca, nieświadomie dokonując zestawień, wśród których Malezja wypadała blado. To krzywdzące, bo przecież każdy kraj jest inny. Każdy dysponuje czymś, w czym można by się zakochać jak np. malezyjskich wzgórzach herbacianych - ich zieleń na zawsze pozostanie mi w pamięci!:) Mimo wszystko, postanowiłam szczerze opisać Wam nasz punkt widzenia - na Wyspę Penang raczej nie wrócimy...
Komentarze
Prześlij komentarz
Spodobał Ci się ten post? Bardzo ucieszy mnie Twój komentarz :)
Daria Staśkiewicz